Ósma trzydzieści. Budzik dzwoni. Sabetha wyłączyła go i od razu się uśmiechnęła. Sobota! Nareszcie - dzisiaj uwolni się od rodziców, ich pytań i narzekań. Co chwila prosili ją żeby coś robiła - włożyła naczynia do zmywarki, powiesiła pranie, wyszła po chleb. Nie żeby uważała, że nie musi nic robić dla domu - ale męczące było, że za każdym razem, jak siadała z powrotem do komputera, rozmowa z jakimś nowo poznanym gościem czy gościówą się rozkręcała, ona musiała kończyć, bo znów coś chcieli.
- Tato, jedziemy już? - spojrzał się na nią niewidzącym wzrokiem i popił kawę. - Jeszcze musimy zabrać Klaudię, wiesz że jej rodzice wyjeżdżają, napisała mi, że już się niecierpliwią - ojciec już jej nie słuchał, wzrok skierował ponownie na gazetę.
- Saba, nie denerwuj mnie, mówiłaś że mamy tam być o dziesiątej trzydzieści, tak? - ojciec nawet na nią nie spojrzał. - Mamy jeszcze ponad godzinę.
- Właśnie że nie mamy. Powinniśmy tam być teraz - podkreśliła to ostatnie słowo - o dziewiątej trzydzieści!
- No to czemu wcześniej mówiłaś inaczej? Wypiję kawę i pojedziemy.
- Dobrze, ale się pospiesz - przyzwyczaiła się do takich sytuacji, można powiedzieć że się na nie uodporniła - z koleżanką umówiona była na dziesiątą - taki margines czasu dla taty.
Z Klaudią znały się od podstawówki, nie zawsze były przyjaciółkami, to znaczy tak naprawdę nigdy nimi nie były, ale tak się o nich mówiło. Ich rodzice poznali się na wywiadówce w trzeciej klasie, gdy oby dwie miały zostać ukarane za coś, czego nie zrobiły. Gdy dziewczynki poszły do innych szkół ich kontakt trochę osłabł, ale wciąż co jakiś czas się widywali, więc one chcąc czy nie chcąc utrzymywały kontakt. Gdy podjechała z tatą pod ich dom, Klaudia już czekała z walizkami na podwórku.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się do mojego ojca. - Cześć! - Rzuciła mi się w ramiona. To było jej standardowe powitanie. Ja nigdy tak nie robiłam.
- Siemasz? - miała dziwny wyraz twarzy. - Starych nie ma? - szepnęłam jej do ucha.
- Nie, rodzice już wyjechali - odczepiła się ode mnie i spojrzała na moją koszulkę.
- Ej, czy to nie jest Seether? - miała rację. Chyba instynktownie założyłam jednego z moich ulubionych wykonawców. Na obrazku była animowana dziewczynka z długimi, kruczoczarnymi włosami, porażającym spojrzeniem niewinności dziecka, które jest trochę oderwane od rzeczywistości. Możliwe, że była, bo rozchylała sukienkę, pod którą znajdował się już w nie najlepszym stanie szkielet.
- Dokładnie! Album z dwa tysiące siódmego, Finding Beauty In Negative Spaces - teraz to moją twarz rozjaśnił uśmiech. Ona zawsze słuchała bardziej lajtowych zespołów, miła odmiana jak będzie można z nią posłuchać czegoś w moim stylu.
Podróż minęła nam bardzo szybko. Nie wiem w jakiej miejscowości jesteśmy, wiem tyle że te dwie godziny minęły jak z bicza strzelił, jakby określiła to moja matka. Dom, a raczej chatka nie wygląda tak źle, ma okna w lawendowych ramach, drzwi w trochę ciemniejszym odcieni tego koloru, a cały budynek ma kształt pudełka do zapałek, stojącego na najmniejszej ściance. No i mamy sąsiadów. Jeszcze ich nie widziałam, ale dom mają full wypas, widać że bogaci i do tego stoi samochód. Volkswagen chyba. Biały. Nie znam się na markach, ale wygląda na drogi. Do wsi jest jakieś pół godziny drogi, nad jezioro dwadzieścia minut. Tyle zapamiętałam z szybkiego pożegnania taty.
- Nie wygląda to najlepiej - moja towarzyszka nie była tak optymistycznie nastawiona. - Myślisz że mają ciepłą wodę?
- Nie mają, tylko ma, mieszka tu jakaś moja ciotka - tak twierdzili rodzice. - Podobno jak byłam mała przyjeżdżali tu ze mną - świeże powietrze i te sprawy, dużo chorowałam jak byłam dzieckiem, więc pobyt z krowami miał mi pomóc.
- Chyba powinnyśmy iść się przywitać, nie sądzisz? - Klaudia wyrwała mnie z zamyślenia.
- No... - Nie jestem otwartą osobą. Można powiedzieć, że wręcz jestem zamknięta, ale nawet mnie zastanowiło jak wygląda ta 'ciotka'. Zapukałam do drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz