- Marek idź otworzyć! - To usłyszały koleżanki po użyciu dzwonka. Pukały kilka razy ale nikt nie odpowiadał, na szczęście druga metoda zaskutkowała.
W drzwiach ukazał się niezbyt wysoki mężczyzna, w czarnym swetrze i przetartych jeansach do ziemi. Jego ubiór nie byłby dziwny gdyby to była zima, lub chłodna jesień, a nie środek lata. Do tego miął sprane różowe kapucie i w ręku trzymał szklankę soku. Ciekawsza jeszcze była twarz jegomościa. Nie była bardzo pomarszczona, ale coś w tych oczach mówiło, że nie ma już pięćdziesięciu lat. Uszy miał odstające i dość duże, a brwi czarne, krzaczaste, co idealnie kontrastowało z siwymi, rzadkimi włosami. Do tego doszedł grymas wywołany ujrzeniem ziewającej Klaudii i Sabethy, która właśnie chciała coś powiedzieć. Powiedzieć nie powiedziała, ale buzia pozostała otwarta, co nie wyglądało zupełnie normalnie. Niezręczną ciszę, która wbrew pozorom nie trwała tak długo, przerwał pan Marek.
- A wy tu czego? - Teraz on również miał dziwną minę. Brakowało jakiegoś fotografa żeby to uwiecznił, bo ta trójka wyglądała naprawdę nietuzinkowo.
- Eee...? - Klaudia nie była przygotowana na takie przyjęcie.
- My do cio...ci, psze pana. - prawie nie powiedziałam ciotki. Cóż, z pewnością nie byłby to wielki nietakt, ale czego się spodziewać po takim facecie? - Mój tata odjechał, ale ciocia, tu mieszka, bo słyszałam, to znaczy - Świetnie. I zakręciłam na potęgę. Nie ma co, nie radzę sobie w takich sytuacjach.
Na szczęście w drzwiach pojawiła się ciocia. Przepchnęła się koło mężczyzny, który spojrzał na nią z... Nie znam się na tych sprawach, ale wydaje mi się, że miłością. Na pewno nie tak, jak patrzą na siebie jej rodzice, przynajmniej ostatnimi czasy. Sytuacja w jej domu nie wyglądała źle, ale cała, trzyosobowa rodzina miała wyraźne problemy z komunikacją, jej matka miała nawet pomysł terapii rodzinnej... Jedyna terapia na którą mogłaby się zgodzić Sabetha byłaby muzykoterapia - terapia muzyką i to w dodatku nie taką pierwszą z brzegu. Rock, Grunge, Alternatywna, ewentualnie Metal*.
- O, Sabetha, kochanie, dawno Cie nie widziałam! - ciotka wydawała się uradowana tym faktem. A może tym że w końcu ją widziała? - Ponad dziesięć lat!
- Honorata, skoro już ustaliliśmy kim one są, może wpuścimy je do środka? - ton mężczyzny trochę ocieplał.
- Tak, tak. Dobry pomysł Mareczku! - kobieta się cofnęła, dając im znaki ręką, by szły za nią.
O dziwo dom od środka wyglądał zupełnie inaczej niż na zewnątrz. W salonie, do którego zaprowadziła ich kobiecina stała plazma, może nie były to pięćdziesiąt dwa cale, jakie znajdowały się u niej w domu, no ale... Oprócz tego wszędzie było czysto, nawet nie było tu wiele 'śmieci', które zagracały mieszkanie jej dziadków - tych wszystkich obrazków, pamiątek, wazonów i ramek ze zdjęciami.
- Napijecie się czegoś? - ciotka już kręciła się po kuchni, która była połączona z dużym pokojem. - Herbaty? Mam sok pomarańczowy, albo wodę jak wolicie zimne.
- Tak, poprosimy - tym razem odezwała się Klaudia. - Ma pani ładny dom.
- Dziękuję, ale nie mów mi pani, jestem ciocia Honorata, albo po prostu ciocia, jak wolisz. - ciocia Honorata się uśmiechnęła. - Więc soczku?
- Może być - bardzo lubię sok pomarańczowy, więc może powiedziałam to z trochę za dużą gorliwością, w każdym razie ciotka rzuciła mi badające spojrzenie.
- A ty jak masz na imię? - zapytała się drugiej dziewczyny podając napoje.
- Klaudia, psze... to znaczy ciociu. - uśmiechnęła się.
- Dobrze, zatem Klaudia, Sabetha, walizki zostawcie na razie tu, pokażę wam wasz pokój.
Pokój był na prawdę niesamowity, miał osobną łazienkę, dwa łóżka złączone w jedno na środku pokoju i był strasznie przestrzenny. Jednak to, co zachwyciło koleżanki, było okno. Okna były dwa, jedno skierowane na dom sąsiadów, którzy mieli niezasłonięte firanki, a drugie, to które zwróciło ich uwagę, na pole. I to nie takie z pszenicą, czy owsem, pole zasłane kwiatami i trawami przyzwoitej długości - wyglądały na takie co mogłyby im spokojnie sięgać do pasa. Ciocia Honorata zostawiła je, by się zadomowiły, a one pochłonięte rozmową nie zauważyły nawet, że firanki sąsiedniego domu zasłania nieopalona, mocna ręka zakończona delikatną dłonią z palcami pianisty.
Około piętnastej przyszły do salono-kuchni. Ciotka akurat kończyła obiad, pana Marka nie było nigdzie widać, więc posiłek zjadły w pogodnej atmosferze prowadząc niezobowiązującą konwersację. W sumie mówiła głównie ciocia, wspominając zdarzenia z wczesnego dzieciństwa Sabethy i jej zmarłej babci, której okazała się kuzynką. W dodatku adoptowaną przez pierwszą żonę 'Admirała' i jej pierwszego męża, z którym się rozwiodła. Dostała opiekę nad dzieckiem i wyszła za Admirała. Gdy zmarła, opiekę nad dziećmi (Honoratą i dwoma zrodzonymi przez pierwszą żonę synami) przejęła druga żona Admirała. Druga żona Admirała okazała się siostrą matki nieżyjącej babci Sabethy ze strony taty.
Wyjaśnianie więzów rodzinnych poprzetykane pytaniami zainteresowanych dziewczyn zajęło cały obiad i podwieczorek. Do kolacji koleżanki postanowiły się rozpakować i o ile zdążą, pójść na spacer. Plan udało im się zrealizować w pięćdziesięciu procentach, na spacer poszły po kolacji. Zwiedziły pole, okazało się podmokłe w niektórych miejscach, ale dzięki temu tylko zyskało na uroku. Po powrocie do pokoju zauważyły, że okna są zamieszczone tak nisko, że można swobodnie przez nie wchodzić i wychodzić. Uznały, że trzeba to będzie wykorzystać, chociażby dzisiejszej nocy. Z taką myślą zasnęły przygniecione ogromem wrażeń i powalone mocą świeżego, wiejskiego powietrza.
* Ze względu na zamiłowanie autorki do muzyki, gatunki muzyczne będą pisane Wielką literą. (przyp. autora)
1 komentarz:
Jesteś wspaniała! ;* Czekam na dalsze ;))
Prześlij komentarz